Kiedy nadciąga kampania wyborcza, słyszymy w Gdyni od lat tę samą mantrę: „Musimy przywrócić życie w centrum miasta”. Brzmi to pięknie. Tak jakby Świętojańska miała znowu tętnić jak za czasów, gdy młodzi spacerowali z lodami Calypso, a starsi debatowali w Klub Międzynarodowej Prasy i Książki. Problem w tym, że po kampanii z tego „życia” zostaje tylko… martwa cisza. No, chyba że akurat przejeżdża śmieciarka.
A teraz – fanfary – bohaterem tygodnia zostaje Fyrtel, jeden z nielicznych lokali, które faktycznie miały czelność… no cóż… żyć. Miejsce, które nie było tylko punktem na mapie gastro, ale przestrzenią spotkań, rozmów, śmiechu, czasem muzyki, czasem tańca. Dla niektórych „drugim salonem”. I co robią nasi dzielni zarządcy miasta? Naturalnie – odbierają mu koncesję na alkohol.
Tak! Bo przecież jak najlepiej ożywić centrum miasta? Odebrać koncesję miejscu, które przyciąga ludzi. Logiczne. W końcu mieszkańcy przychodzą do centrum nie po to, żeby spędzić czas w fajnym miejscu z winem czy piwem, tylko żeby podziwiać nowe puste lokale do wynajęcia i kolejną aptekę.
Nie zrozumcie mnie źle – być może chodziło o „życie duchowe”, a nie towarzyskie. Może to był błąd tłumaczenia z języka biurokratyczno-samorządowego na polski. Przecież „życie w centrum” można równie dobrze zinterpretować jako wzrost liczby tablic „na sprzedaż” i organizowanie uroczystości oprzyznania honorowego obywatelstwa?
Fyrtel to jeden z tych punktów, które pokazywały, że Gdynia może być miastem, które oddycham, a nie tylko zipie. Owszem, czasem głośno – bo ludzie się śmieją, rozmawiają, wychodzą na papierosa i mówią sobie: „Chodź, tu fajnie, wrócimy”. Widocznie „fajnie” to ostatnia rzecz, której potrzebujemy w miejskiej strategii.
Na miejscu właścicieli innych knajp w centrum, już bym zaczął trenować ukłony do petycji o przedłużenie koncesji. Może jeszcze lepiej, zacząć sprzedawać wyłącznie herbatki z pokrzywy i prowadzić warsztaty ciszy.
Żyćko w centrum Gdyni będzie przywracane z takim rozmachem, że pewnie niedługo zamkną jeszcze lodziarnię, bo zbyt wielu ludzi za głośno się śmiało i mlaskało po godzinie 19.00. Potem zostanie już tylko muzeum wspomnień o mieście, które kiedyś tętniło, zanim zaczęto je „uzdrawiać”